czwartek, 3 stycznia 2013

Rozdział 11


          Amelka siedziała na podłodze na szpitalnym korytarzu i nie mogła opanować płaczu. Nawet nie płakała przez to, że mogła zostać zgwałcona - ten szok przyćmiły słowa, które padły z ust Alana. "Mam raka." - to jedno, krótkie zdanie ciągle krążyło po jej głowie... Nagle koło brązowookiej pojawiła się Karolina, a zaraz za nią Ksawery. Blondynka ukucnęła przy przyjaciółce i delikatnie objęła ją ramieniem. Amelka na ten gest zareagowała jeszcze większym płaczem i mocno wtuliła się w ciało przyjaciółki.
          - Ciii... Meli, co się stało? - zapytała Lola, kiedy szatynka trochę się uspokoiła. 
          - To moja wina... - wyszlochała Amelia. 
          - Nie obwiniaj się... Powiesz nam co się stało? - zapytał Ksawery, siadając obok dziewczyn pod ścianą. 
          - Jak wracałam od higienistki zaczepił mnie Fabian... No i w pewnym momencie zaciągnął mnie do kantorka woźnego, zamknął drzwi na klucz i zaczął się do mnie przystawiać... Mówiłam mu, żeby mnie zostawił, ale on nic - jakby był głuchy... No i zaczęłam krzyczeć, a po chwili... Alan wywarzył drzwi i... Zaczęli się bić... Ali dał mi bluzę i kazał wyjść, zrobiłam to, ale daleko nie poszłam... Chwilę później usłyszałam, że coś uderzyło o podłogę, a z kantorka wybiegł Fabian... Podszedł do mnie i powiedział, że jak komuś o tym powiem to Alan... O cholera! - zawołała Mela i zakryła usta dłonią. 
          - O co chodzi? - zapytali równocześnie Karolina i Ksawery.
          - No, bo jak on się dowie, że wam o tym powiedziałam to... Powiedział, że jeśli komuś o tym powiem to Ali... On go zabije. - wyszeptała dziewczyna i wybuchnęła płaczem. 
          - Nie, on nie tknie Alana, bo wcześniej ja go zabiję. - powiedział Ksawery. 
          - Ksawi, ogarnij się. Nie rozumiesz, że jak do niego pójdziesz to on się zorientuje, że o wszystkim wiesz? 
          - No tak... Nie będę narażał Alana. Fabian jest nieobliczalny i faktycznie może mu coś zrobic.
          - No właśnie. - westchnęła Karolina. Po tych słowach pomiędzy przyjaciółmi zapadła cisza, którą tylko co jakiś czas przerywał szloch Amelki. - Jego rodzice wiedzą? - odezwała się po chwili Lola, spoglądając na przyjaciółkę. 
          - Tak, dzwoniłam do jego taty jeszcze w szkole, ale był w pracy. Powiedział, że jak wróci do domu to przyjadą razem z panią Sylwią. Do niej nie chciałam dzwonić, bo... Zresztą widzieliście jaka była przejęta tym, że Ali był w szpitalu. Teraz byłoby jeszcze gorzej. 
          - Racja. - przytaknął Ksawery i znowu zapadła cisza. (...) 

          Trójka przyjaciół siedziała na szpitalnym korytarzu w takich samych pozycjach jak pół godziny temu. Amelka już nie płakała, ale cały czas jej oczy były zaszklone i wpatrywały się w drzwi sali, na której leżał Alan. Lekarz powiedział, że jeśli chcą mogą do niego wejść, ale żadne z nich nie miało siły, a może odwagi, żeby tam wejść. Nagle do szpitala wbiegła pani Sylwia, a za nią jej mąż. Rozglądnęli się i zauważyli przyjaciół ich syna...
          - Amelka... Co się stało? - zapytała mama Alana ze łzami w oczach. 
          - Alan pobił się z jednym z chłopaków w szkole... - wyszeptała dziewczyna. 
          - Jak to się pobił?
          - Tamten chłopak... On chciał... Chciał mnie zgwałcić. Alan stanął w mojej obronie... To moja wina, przepraszam. 
          - To nie jest twoja wina skarbie, Alan cię bronił... - Sylwia przytuliła dziewczynę. - Mogę go zobaczyć? 
          - Tak. Leży w tej sali. Jest nieprzytomny, ale jego stan jest stabilny. - powiedziała tym razem Karolina. Mama szatyna skinęła głową i weszła na salę, a jej mąż usiadł na jednym z krzeseł, stojących pod ścianą i podparł głowę na rękach. 
          - Proszę pana... Możemy porozmawiać? - zapytała szeptem Amelia, stając obok mężczyzny. 
          - Tak, oczywiście, że możemy... Co cię trapi? - zapytał pan Sanchez.
          - Ale wolałabym na osobności... Nie chcę martwić Karoliny i Ksawerego. 
          - Rozumiem. To chodźmy może do bufetu na herbatę, dobra? 
          - Dobrze. - uśmiechnęła się delikatnie Mela i razem z tatą Alana ruszyła do szpitalnej kawiarni. Karolina i Ksawery nawet tego nie zauważyli... (...)

          - No dobrze. To o co chodzi? - zapytał Javier, sącząc ciepły napój. 
          - Alan powiedział mi, że... Jak weszłam do tego kantorka zauważyłam go, leżącego na podłodze, a z jego ust leciała krew. Ale jak na zwykłe rozcięcie wargi czy coś podobnego tej krwi było za dużo i... On ciągle pluł tą krwią... - mówiła Amelia, nie mogąc ułożyć poprawnego zdania. 
          - Amelka, spokojnie... Weź głęboki oddech i powiedz o co dokładnie chodzi. 
          - Alan powiedział, że... ma raka, to prawda?
          - Ach... Tak, to prawda. Nie chciał ci mówić, nie chciał nikomu mówić, ale cieszę się, że już tego przed wami nie ukrywa. On was teraz potrzebuje...
          - Nas? 
          - No tak... Ciebie, Karoliny i Ksawerego.
          - Ale... On zakazał komukolwiek o tym mówić. Powiedział tylko mi... Ale ja nie sądzę, żeby to się dało długo ukryć. 
          - Tak, wiem... Może tobie uda się go przekonać do powiedzenia o tym przyjaciołom. - Javier spojrzał błagalnie na dziewczynę. 
          - Spróbuję. - zakomunikowała Mela z delikatnym uśmiechem na twarzy... - Może wracajmy już do reszty. 
          - Tak, masz rację. Chodźmy. - uśmiechnął się mężczyzna i obydwoje wrócili pod salę. (...) 

          Dochodziła już 21:00. Rodzice i przyjaciele Alana nadal byli w szpitalu i czekali, aż chłopak się obudzi...
          - To chyba nie ma sensu, żebyśmy wszyscy tutaj siedzieli. Wasi rodzice się na pewno o was martwią. - powiedziała Sylwia, spoglądając na przyjaciół syna.
          - Moja mama wie, gdzie jestem i z kim. Nie będzie się martwić. - powiedziała Amelka. 
          - Nasi rodzice też. - odpowiedzieli zgodnie Karolina i Ksawery. 
          - Oj dzieciaki, dzieciaki... - westchnął Javier. - Moja żona ma rację... Bardziej pomożecie Alanowi jak pojedziecie do domów, odpoczniecie, zregenerujecie siły i wrócicie tu jak on będzie się czuł lepiej i będzie przytomny... Chodźcie, jedziemy. 
          - Ale... - zaczęła Amelia. 
          - Nie ma żadnego 'ale'. No już... Musicie odpocząć. - powiedziała mama Alana.
          - No dobrze. - westchnęła Mela. - A mogę jeszcze na momencik do niego wejść? Proszę, to nie zajmie dłużej niż 5 minut. 
          - Dobra, idź. My będziemy czekać na zewnątrz. - zakomunikował Javier i razem z Karoliną i Ksawerym skierował się do wyjścia z budynku, a Amelka weszła na salę, w której leżał jej przyjaciel. Dziewczyna stanęła nad łóżkiem, a z jej oczu poleciały łzy. Widok nieprzytomnego Alana przypiętego do różnorakich sprzętów utrzymujących go przy życiu sprawiał jej ból. 
          - Przepraszam Ali. To moja wina... Mam nadzieję, że nic ci nie będzie. - Mela pogładziła szatyna po policzku. - A z tym cholernym rakiem wygrasz. Wygramy razem... - dodała i pocałowała chłopaka w czoło, po czym opuściła pomieszczenie, i żegnając się z panią Sylwią wyszła na zewnątrz. (...) 

          "Dzisiejszy dzień jest do bani! Zapowiadał się tak fajnie, a tu znowu coś nie wyszło! Niech to się już skończy, błagam! Alan jest znowu w szpitalu... Poniekąd trochę przeze mnie... Wszyscy mówią, że to nie jest moja wina, ale... Alan mnie bronił. Bronił mnie przed Fabianem, który się do mnie przystawiał... Pobili się i dlatego Ali jest w szpitalu. :( Jest mi smutno i prawie cały czas płaczę... Nawet nie dlatego, że ten cholerny dupek mnie mógł zgwałcić, ale dlatego, że... Alan ma raka. :( Jak dobrze, że dziś jest piątek... Jutro z samego rana spróbuję się skupić choć trochę na nauce, żeby mieć cały weekend wolny i pojadę do szpitala. Będę przy nim siedzieć dopóki się nie obudzi... Teraz go nie mogę zostawić - za dużo dla mnie zrobił. Teraz ja muszę mu pomóc wygrać z tym rakiem - razem nam się to uda. Tak jest, to jest to - pozytywne nastawienie. Przecież już gorzej być nie może, prawda? :) [...]"

**********


          Wierciła się całą noc, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji do snu. Kiedy w końcu udało jej się zasnąć śniły się jej wydarzenia ze szkoły i szybko się obudziła... Jak tylko otworzyła oczy spojrzała na wyświetlacz swojej komórki w celu sprawdzenia godziny. 
          - Ech... Dopiero 5:45. - westchnęła dziewczyna i opadła bezwładnie na poduszki. Po chwili poczuła wibracje telefonu - dostała SMS'a. "Dzień dobry Amelko. Jeśli Cię obudziłam to przepraszam, ale chciałam Ci powiedzieć, że Alan właśnie się obudził i chciał, żebyś później do niego wpadła." Po przeczytaniu wiadomości brązowooka uśmiechnęła się delikatnie i odetchnęła z ulgą, ale bała się trochę tego spotkania z Alanem. (...)

          "Jest 7:30. Leżę w łóżku i nie wiem co mam robić... Ale zaraz chyba wstanę, ogarnę się, zjem jakieś śniadanie i wezmę się za naukę. Powinnam się skupić, bo ta wiadomość od pani Sylwii mnie trochę uspokoiła - Alan się obudził! :) Pójdę do niego do szpitala po południu. Hmmm... Dobra, wstaję i kierunek - łazienka. [...]"  Amelia odłożyła pamiętnik do szafki nocnej i wstała z łóżka. Podeszła do szafy i wyjęła z niej ubrania, a następnie razem z nimi weszła do łazienki... Po kilkunastu minutach dziewczyna wróciła do pokoju, i zakładając na rękę zegarek zeszła do kuchni. 
          - Cześć mamuś! - powiedziała z uśmiechem, wchodząc do kuchni.
          - Cześć córciu. Jak tam? - zapytała Marta, która robiła jajecznicę. 
          - Już lepiej niż wczoraj... Alan się obudził, pojadę do niego po południu, dobra? - zapytała Mela, uśmiechając się delikatnie do rodzicielki.  
          - Jasne. Jak chcesz mogę cię zawieść, nie będziesz się tułać autobusem. 
          - Dobrze, dziękuję... Poza tym i tak bym cię o to prosiła. 
          - Ale ja tą prośbe ubiegłam... Jajecznicy? 
          - Jeszcze pytasz?! - zaśmiała się brązowooka, podając mamie talerz. (...) 

**********


          "No, zadania odrobione. Pouczyłam się też trochę, więc teraz mam spokój przez cały weekend. :) Za godzinę mam zejść na obiad, a potem mama mnie odwozi do szpitala... Szczerze? Trochę się boję tej rozmowy z Alanem, ale i tak prędzej czy później by to nastąpiło, więc... Boże! Jak strasznie wieje na dworze. :/ Nienawidzę jesieni, ale z drugiej strony nawet lubię tą porę roku - tak wiem, dziwna jestem. xd Hmmm... Mama chyba robi spaghetti *-* to jedno z moich ulubionych dań. Dobra, kończę, bo zaraz zaślinię cały pamiętnik. Haha! [...]"


**********


         Leżał na boku i wpatrywał się w krajobraz za oknem. Typowo listopadowa pogoda - wiatr i deszcz uderzający o parapet szpitalnego okna. Czekał na nią - na Amelkę. Miał nadzieję, że przyjdzie... Nagle usłyszał ciche pukanie do drzwi. Nic nie powiedział, ale osoba, która pukała i tak weszła do środka.  
          - Cześć Ali. - usłyszał tak dobrze znany mu głos, głos Amelii. Nic nie odpowiedział, miał zamknięte oczy i udawał, że śpi. - Śpisz? Ech... No trudno, posiedzę sobie i poczekam aż się obudzisz. - powiedziała Mela i lekko się uśmiechnęła. Usiadła przy łóżku Alana na przeciwko okna i patrzyła na idealną - według niej - twarz chłopaka. Długie ciemne rzęsy, mały lekko zadarty nosek, pełne zaróżowione usta. - Gdybyś ty wiedział jak ja cię kocham Sanchez. - powiedziała brązowooka i pogładziła Alana po policzku... Szatyn mimo, że "spał" wszystko słyszał i ucieszył się, że Amelia odwzajemnia jego uczucia. Ale postanowił jej tego na razie nie mówić... Odczekał chwilę i powoli zaczął się "wybudzać". Otworzył oczy i gdy zobaczył Melę szeroko się uśmiechnął. 
          - Hej mała. - powiedział lekko zachrypniętym głosem. 
          - Hej duży. - zaśmiała się dziewczyna i pocałowała przyjaciela w policzek. 
          - Dlaczego mnie nie obudziłaś? A w ogóle to długo tu siedzisz? 
          - Nie obudziłam cię, bo musisz dużo wypoczywać. A czy długo to od jakichś 10, góra 15 minut. 
          - Aha, dobra wybaczam... Jak się czujesz? 
          - To chyba ja powinnam o to zapytać.
          - Ale ja byłem pierwszy, więc...?
          - Dobrze, nawet bardzo dobrze, co jest dziwne... A teraz ty mów jak się czujesz?
          - Jakbym miał zaraz umrzeć. - stwierdził Alan, a Mela popatrzyła na niego przerażonym wzrokiem. - Żartuję przecież. Nie bój się, jeszcze się nie wybieram na tamten świat. 
          - No to nie żartuj. Ja pytam poważnie. 
          - Wiem, przepraszam. Jak się czuję... Hmm... W sumie nie jest najgorzej, ale jak chcę wziąć głębszy oddech to strasznie mnie bolą żebra. - skrzywił się chłopak.
          - Przepraszam. - posmutniała Amelka. - To przeze mnie. 
          - Nie prawda. Nie mogłem przecież pozwolić, żeby tamten gnojek ci coś zrobił. Masz się o to nie obwiniać, rozumiesz?
          - Postaram się. 
          - No ja mam nadzieję... A co z nim zrobimy? 
          - Na razie nic. Zagroził, że jak komuś o tym powiemy to może ci coś zrobić, a ja bym tego nie chciała. Za bardzo jesteś dla mnie ważny. 
          - Ech... No dobra, ale jak stąd wyjdę to coś z tym zrobimy. - postawił warunek Alan.
          - No może... 
          - Grzeczna dziewczynka... Chodź się przytulić. - uśmiechnął się szatyn, a już po chwili trzymał w ramionach Amelię - swój największy skarb. (...) 


_______________________________________________________

rozdział 11 już za nami :) już w weekend 12 xD
nie będę się więcej rozpisywać  bo nie mam za bardzo czasu - teraz, kiedy rozdział się dodawał  ja pewnie siedziałam z rodzinką  :]

w takim razie ja się żegnam i do napisania, papa ;***


CZYTASZ = KOMENTUJESZ